Euro - 2012 i nie tylko

Polski pech?, czyli refleksje naszego przyjaciela na temat Euro - 2012 i nie tylko

Zbliżające się mistrzostwa Europy w piłce nożnej, które odbędą się w Polsce i na Ukrainie,  skłaniają ku refleksji.   Czytelnicy (ewentualni, oczywiście) niech mi wybaczą osobisty ton. Bo to człowek jak zacznie rozmyślać to już mu trudno skończyć.   Takie ciągi myślowe: piłka nożna w ogóle, polska piłka nożna – czyli przypadek szczególny, i dalej: ten polski pech, spokrewniony z polską przysłowiową ciamajdowatością, brakiem organizacji, czy też polskim pechem dziejowym.   Nie lubię tego wszystkiego wokół piłki. Nie lubię dźwięku plemiennych tamtamów. Ryk ludzkiej masy wprawia mnie w estetyczne (i nie tylko estetyczne) zakłopotanie.   Lubię samą piłkę nożną. Polubiłem ją tak naprawdę, kiedy jako podwórkowy gracz zauważyłem, cóż znaczy technika i taktyka w praktyce.   Ogrywaliśmy kolegów silniejszych od nas używając głowy (efektywna gra) i stosując lepszą technikę (nie chciało nam się biegać bez sensu, wię stosowaliśmy cały arsenał wybiegów miast masy ciała).   Jak to mawia mój przyjaciel: „polska piłka nożna to nic więcej tylko gimnastyka korekcyjna”. Przemawia przez niego taka zawiedziona miłość.   Bo przecież wszyscy my – trochę starsi, mamy w sobie obrazy naszej generacji: Lubański, Wembley, całe lata siedemdziesiąte, potem sukcesy jeszcze ery Bońka i gorzki koniec. Czyli posucha.   Jak mówiłem: nie lubię odgłosu plemiennych tamtamów, ale owe obrazy towarzyszyły naszemu życiu. Podczas pamiętnego meczu w deszczu byłem jeszcze chłopcem właściwie. Kałuża powstała tam, gdzie nigdy nie powinna była powstać (słynny „mecz na wodzie”)! Polski pech, polskie fatum. By nie powiedzieć: polski  los.   Era Deyny czy trenera Górskiego na chwilę zaczarowała „nieszczęścia dziejowe”, stało się coś magicznego. Bo może być inaczej, bo może być normalnie.   Słowa mojego przyjaciela o gimnasytce korekcyjnej odnoszą się właśnie do tamtych czasów – dziś zawiedziony jest ten, kto pamięta tamtą euforię.   Polski pech, polskie nieudacznictwo, polska bylejakość. Syndrom polskiego piłkarza, który nieodmiennie głupiał pod bramką przeciwnika, i... nie trafiał! W stuprocentowych sytuacjach. Ten przeklęty kompleks polski. Wobec rzekomej „lepszości” innych. Bo przecież jak to tak? Ja, polski piłkarz, do obcej bramki? Tak całkiem zwyczajnie? Przecież to być nie może! To niemożliwe całkiem... Niemal: zakazane. Nieprzyzwoite.   Od tego czasu wiele rzeczy okazało się możliwych. Gdyby ktoś, powiedzmy w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, opowiedział mi rozwój przyszłych wydarzeń w Polsce rzekłbym mu, że śni na jawie.   A przecież stało się. Na chwilę (powiedzmy że z okazji Euro, co to „spoko”) przestańmy mówić o polskich drogach, politycznych absurdach i burdach.   Gdyż mamy tę historyczną możliwość – zauważyć niebywały skok, wykonany przez kraj we wszystkich dziedzinach. I zapamiętajmy niezwykłość tych przemian. Ich bezcenną wartość.Bezcenną wartość wolności (jak ją rozumiemy, jak jej używamy to już zupełnie odrębne zagadnienia).   A do dróg i burd powrócimy po Euro. Niestety.   Polskim piłkarzom (zresztą jak i wszystkim innym zawodnikom) życzymy jak najlepiej.  By lśnili nie tylko w Borussii.   Ale pamiętajmy, że w normalnym kraju powodzenie i niepowodzenie to całkiem zwykłe sprawy. Taka jest kolej rzeczy: szczęście przeplata się z nieszczęściami.   Najważniesze, że polski kompleks staje się nieaktualny. Przechodzi do lamusa historii. I to niezależnie od tego jak daleko w rozgrywkach zajdzie polska drużyna.Polska już po prostu wygrała. Bez względu na ilość strzelonych bramek.   Bo nie ma krajów tylko i jedynie nieszczęśliwych, którym programowo nic się nie udaje. Reguluje to jakby sama dynamika życia.I nie ma krajów, którym wszystko wychodzi.Wszystko się udaje tylko krajom totalitarnym. I to wyłącznie na papierze: we własnych gazetach, na własnych plakatach propagandowych.   W normalnym kraju porażki są po to, by tym lepiej cenić smak sukcesu.   A jeśli polskim piłkarzom powiedzie się, to kolejny felieton napiszę o tym, że tak zwane prawo Murphyego jest nic nie warte, bo w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie: wszystko na tym świecie kończy się dobrze.   Jak w bajce.  

Theme by Danetsoft and Danang Probo Sayekti inspired by Maksimer